czyli - dlaczego znowu zrobili nas na szaro - dosłownie i w przenośni ? Parę lat temu moja znajoma zaczęła narzekać na kolorystykę nowych inwestycji. Że wszystko CZARNE, ciemnoszare, ponure, niczym krematorium. W szczególności złe opinie w moim najbliższym otoczeniu zebrał budynek Wydziału Prawa UŁ. Ponoć przedstawia paragraf - z lotu ptaka. Oczywiście, mało kto lata nad Łodzią samolotem, lotnią, czy śmigłowcem, stąd utrudniona identyfikacja wizji projektanta. Wierzę na słowo. I w widok z Google Maps. (Po raz kolejny potwierdza się argument, by w procesie projektowym pomyśleć nie tylko o rozbudowanych ideologicznie kreacjach, ale też o " ludzkiej skali" przestrzeni, którą stworzymy.) Połyskliwy kamień na elewacjach. Zatem perfekcyjnie chwyta kurz, z wiecznie niespokojnego i zakorkowanego Ronda Solidarności oraz sześciopasmowej trasy A1... Budynek ów jest CZARNY. Ale to dopiero początek rozpowszechniania się w naszym mieście nowego dania: czerniny po łódzku. Z wielkim zamiłowaniem wstawiamy w przestrzeń ciemne biurowce. Proszę, choćby skrzyżowanie ulic Kopcińskiego i Alei Piłsudskiego. Forum 76. Siedziba m.in. banków. Przeczytałam gdzieś opinię, że przypomina zakład karny, szczególnie zaś przyczynia się do tego odczucia dosyć długa, czarna ściana parkingu wielopoziomowego. Przepraszam, cóż za nietakt! Przecież ta ściana wcale nie czarna, z pewnością ANTRACYTOWA lub GRAFITOWA. Nagrodzony kompleks, połozony u zbiegu Alei Kościuszki i ulicy Radwańskiej : University Business Park też lśni. BARWĄ ACHROMATYCZNĄ. Miałam przyjemność wybrać się tam niedawno, w związku z rozmową kwalifikacyjną. Zasmucił mnie widok podwórka. Jak spacerniak. Brakuje tylko krat w oknach. Wokół wysokie, ciemne ściany. Wszystkie jednakowe. I ostre, głośne echo od posadzek i okładzin ściennych. Bałam się, że uderzeniami obcasów pobudzę wszystkich znudzonych więźniów poszczególnych korporacji. Green Horizon, czyli także ( parę akapitów wyżej już wspomniane ) Rondo Solidarności; niby dodali troszkę posmarowanych antykorozyjną farbą blaszek, niby ozdobne literki na dziedzińcu umalowali ( ale tylko od środka, by nie przesłodzić) na kolorowo... Szczerze współczuję tym, których okna pokoi wychodzą wyłącznie na dziedziniec. Dziewiętnastowieczne podwórka - studnie, zorientowane Wschód - Zachód są dużo jaśniejsze. GREEN Horizon jest duży. Ale - przede wszystkim - CZARNY. Hotel Double Tree by Hilton przy ulicy Łąkowej również należy do grupy obiektów realizujących nieuchwytne dla szarego obserwatora i mieszkańca miasta, metafizyczne idee. Szyby okien, pokryte folią w rozmaitych odcieniach...hmm... CZERNI? No, powiedzmy, CIEMNEJ SZAROŚCI, układają się ponoć w kadr filmowy. Taki sam zabieg optyczny, jak ten wymyślony wieki temu, przez Salvadora Dali, jeszcze zanim rozpowszechniły się komputerowe piksele. By w pośladkach Gali ujrzeć nos Lincolna , zgodnie z wytycznymi należy odejść od obrazu na odległość 20 metrów. Projektant hotelu nie załączył instrukcji. I nie przewidział przestrzeni do obserwacji o odpowiednim promieniu.* Z bliska natomiast widać ciemne szkło, tworzące ogromniastą, płaską bryłę. Plus za próbę złagodzenia efektu monstrualizmu poprzez dosyć przyjazne oświetlenie w porze nocnej. Novotel , w sąsiedztwie Galerii Łódzkiej, co prawda od frontu prezentuje dumnie czystą biel i enigmatyczną plątaninę prętów, skrzyneczek z blachy i niebieskich wieczorową porą neonów ( kiedy obiekt znajdował się w fazie realizacji, niemal do końca tkwiłam w nieświadomości, sądząc, że wystające metalowe pudło to po prostu jeszcze nie zdemontowane rusztowania), jednak krótkie spojrzenie od strony osiedla, zwanego "Manhattanem" ,pozbawia złudzeń. To doskonała symulacja, jak zaprezentuje się elewacja frontowa budynku, po kolejnych 15 latach bez odświeżania. MROCZNIE i jednostajnie. Niemal orwellowsko. Politechnika Łódzka także przechodzi na CIEMNĄ stronę mocy. Fabryka Inżynierów XXIw. ( mówiąc ludzkim językiem: budynek dydaktyczny Wydziału Mechanicznego ) już z daleka krzyczy antenami nadawczymi , turbinami wiatrowymi i kolektorami słonecznymi. Trochę jak twierdza, czy jakaś siedziba CIA . SZARA, CIEMNOszara. Kanciasta. Jak nieociosany umysł studenta pierwszego roku. Na Sienkiewicza 115, mały remoncik. Zwykła, "standardowa" łódzka kamienica. Ktoś postarał się o odejście od tradycji różowo - beżowych wypraw tynkarskich ( ewentualnie w barwach jajecznicy ). Możemy podziwiać dekonstruktywizm, przypominający walkę płyty gipsowo - kartonowej wodoodpornej z panelami w kolorze kalwados oraz listwami przypodłogowymi, a wszystko to na jakże wdzięcznym i łódzkim tle RAL 9017. A teraz finał. Jednocześnie też iskra zapalna, która doprowadziła do napisania tego artykułu. "Fuck the context" - takim oto sławnym cytatem Rema Koolhaas'a skwitować można cud metaloplastyki, wstawiony maksymalnie ekonomicznie, w pierzeję ulicy Pomorskiej. Niczym kontener , przypadkowo upuszczony w porcie przez żurawia, blaszak dumnie wypręża się w kierunku krawężnika, jakby chciał wypełznąć na środek jezdni, jakby zsuwał się na chodnik. Bezpardonowo zasłania swoimi szacownymi czterema ścianami zabytkowy gmach, dawniej siedzibę Żydowskiej Szkoły Rzemieślniczej Talmud Tora, obecnie Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ.** A ponieważ dawno nie miałam okazji jechać ulicą Pomorską, ogarnął mnie dziś, wczesnym rankiem, blady strach. Owszem, byłam niewyspana i bez śniadania, ale żeby od razu takie omamy wzrokowe? Oczywiście, kontener w kolorze CZARNYMMMM!!! Jak asfalt i sadza. Jak ręce zbieracza puszek, złomu i niedopałków. Wyszperałam ( bo w Łodzi rzadko informuje się mieszkańców o czymkolwiek drogą oficjalną: od inwestycji, po imprezy kulturalne włącznie) , iż to nowa inwestycja Browarów Łódzkich, konkretnie hala rozlewni i załadunkowa. Logistyka w centrum? Na zakorkowanej na wszystkie strony i sposoby ulicy? Szkoda, że właściciel inwestycją się nie chwali, nie objaśnia nic, nie ogłasza, nie uzasadnia. Strona internetowa Browaru niestety, nie działa. Nie wspominam już o marketach Aldi, nowym biurowcu Synergii ( budynek "C" ), Uniwersalu (po remoncie), dawnych zakładach "Próchnika" przy ulicy Milionowej, czy nowym obiekcie UŁ - siedzibie Wydziału Filologii. CZERŃ rządzi! Przecież to kolor elegancji, prostoty, pasuje do wszystkiego. Owszem, gdy mówimy o sukience wieczorowej. Jednak urbanistyka to nieco inna skala i moc odziaływania. Znalazłam artykuł sprzed dwóch lat, który uspokoił mnie nieco: nie jest to moja prywatna paranoja. Nie tylko ja widzę miasto w CIEMNYCH barwach: http://www.expressilustrowany.pl/artykul/835843,buduja-szaroczarna-lodz-czy-to-przypadek-moda-co-wy-o-tym-sadzicie,2,1,3,id,t,nk,sm,sg.html#galeria-material Objaśnienia:
* Współautor obiektu objaśnia projekt elewacji: http://www.architektura.info/index.php/architektura/polska_i_swiat/biurowiec_i_hotel_na_terenie_dawnej_lodzkiej_wytworni_filmow_fabularnych ** Tutaj widoczek - budynek szkoły/uczelni: http://refotografie.blogspot.com/2012/07/pomorska-4648-talmud-tora.html
0 Komentarze
czyli spodnie - bajki Tym razem o detalu projekowym, w kontekście rozczarowanego użytkownika ;-)
*** Wydawały się perfekcyjne, gdy kupiłam je w promocji. A stało się to w okolicznościach czasoprzestrzenych galerii handlowej i zimowej wyprzedaży. Ładnie się układały: nie za długie, nie za krótkie, nie za ciasne, nie za luźne - no, jednym słowem: IDEAŁ... Nigdy wcześniej nie używałam markowych spodni dresowych. Zbyt mocno kojarzyły mi się z nonszalancją rodem z bramy śródmiejskiej lub wydeptanego przez psy i gołębie, skwerku - klepiska. Do zakupu namówił mnie Mężczyzna Mojego Życia, przekonując o wyższości firmowego przyodziewku nad marketowo- dyskontowym. *** Minęło ładnych kilkanaście tygodni. Fakt, spodnie służyły przez ten czas swej właścicielce wytrwale i wiernie, niczym amerykańscy marines. I wtedy... Dum, dum, dum, dum, chrrrr, chrrrrr, dum, dum, dum, dum, DUM, DUM, DUM, DUM!!!!!- dumdała i zgrzytała zdesperowana pralka. Mój Luby podskoczył, poirytowany, do szklanych, okrągłych drzwiczek. Jako, że wirowanie zakłóciło mu rozkosz wieczoru, w postaci oglądania serialu o Spartakusie, natychmiast głośno użył wszystkich znanych sobie słów po łacinie ( bynajmniej nie cytował poezji Owidiusza). Po czym wcisnął guzik "STOP". Po przepisowych trzech minutach, można było wreszcie uchylić wieka puszki Pandory. Wyjmowałam ze stoickim spokojem kolejne, kompletnie mokre tekstylia, zaś Luby odszedł, by śledzić losy nieszczęsnego bojownika o wolność gladiatorów, konkretnie rozpasaną scenę erotyczną, rozgrywającą się w domu znaczącego patrycjusza. Pranie zwisało smętnie na stojaku, na balkonie, jednak ONE nadal siedziały uparcie w bębnie pralki. Spodnie jak z bajki... Niesamowite: spędziły w pralce tyle godzin,tyle razy, ale ani razu nie przyszedł im do głowy ( albo raczej: do nogawek) taki sabotaż! Toż to nic innego, jak tylko zesmsta jankesa - designera. Moi drodzy, ważna informacja: średnica metalowych końcówek od troczków idealnie pasuje do średnicy otworów w bębnie pralki. Stąd też, z dziecięcą radością mażącego po ścianach trzylatka, metalowe " dzyndzle" wbiły się w dziurki. Na amen. I koniec kropka. Westchnęłam. Sięgnęłam po wielofunckyjne narzędzie, które wielokrotnie uratowało mój rower, biżuterię, zamki do drzwiczek szafek kuchennych, itd. Wspaniały, trwały sprzęt, wyceniony w znanej drogerii na 6 złotych ( a dokładnie 5,99 ). Zaczęłam wyciągać uparty kawałek metalu końcówką "a la kombinerki". Wsadziłam do bębna włączoną, silikonową lampkę rowerową. Skubałam, skubałam, dziobałam, mocno ścisnęłam metal. I: "Tak się zawzięli, Tak się nadęli, Ze nagle rzepkę Trrrach!! - wyciągnęli!" Druga końcówka troczka jednak nadal stawiała czynny opór. Spartakus chyba przestał ratować świat, bo Luby podszedł z kolejną, soczystą i świeżą porcją łaciny. Posądziwszy mnie o brak profesjonalizmu, wyrwał mi z ręki wielofunkcyjny sprzęt i - dalej ciągnąć! Najpierw zgniótł TO na płasko, co spowodowało kompletną blokadę ostrej, obszarpanej blaszki w okrągłym otworze i jej częściowe naderwanie. Trach! A teraz wyrwał sznurek. Ścinek blachy oczywiście tkwił w pralce. Luby zrobił taką minę z tym sznurkiem w ręku, że sam Spartakus by zarządził natychmiastowy odwrót! Sytuacja uległa pogorszeniu, bo teraz to już nawet nie dało się TEGO paskudztwa w żaden sposób złapać. Przestestowałam, naprzemiennie, całą mniejszą skrzynkę z narzędziami. Nadaremno. ( większej skrzynki nie tknęłam, w niej trzymam piłę grzbietnicę i duży, bardzo ciężki młotek ). Ostatecznie, powolutku, pomalutku, po nieskończonych westchnieniach i łzach, wyskubałam blaszkę. Od razu ucięłam tę drugą, która nie odpadła od sznurka i zawiązałam na obu końcówkach troczków węzełki. Otarłam pot z czoła. Zaoszczędziłam ładnych parę złotych na naprawie pralki. *** A teraz najważniejsze: konkluzja. 1. Producent na metce umieścił informację, iż produkt można prać w pralce automatycznej, w temperaturze do 40 stopni. 2. Metalowe końcówki są tak zaprojektowane i wykonane, by zapobiegać ich odpadaniu. W tym celu zastosowano ząbkowane grzbiety, wciskane w sznurek. W trakcie manewrów pralkowych, te ząbki odginały się radośnie, dodatkowo blokując element w otworze. 3. Sądzę, że gdybym zamieszkiwała kraj plantacji kukurydzy, autostrad, drapaczy chmur i fast foodów, z łatwością wygrałabym proces sądowy z producentem spodni, usadzonym na ławie oskarżonych. Pokazałabym zdjęcia zablokowanych końcówek troczków, porysowanych dziurek w bębnie pralki ( żałuję, że nie zrobiłam zdjęć, uśmialibyście się setnie ), egzemplarz odzieży, zniszczone blaszki, sznurki i zażądała odszkodowania za stres, narażenie na ewentualne zniszczenia spodni, innych ubrań pranych razem z tymi spodniami, uszkodzenia sprzętu AGD, zwrotu kosztu interwencji czy naprawy ( przecież ktoś mógłby potrzebować fachowca ). Od tej pory producent musiałby zamieścić na metce informację o koniecznym praniu ręcznym ( któż po treningu będzie prać ręcznie spodnie dresowe, w dodatku będąc mieszkańcem USA? ), bądź zmienić wykończenie troczków na inne lub uzgodnić średnicę zaciśniętych blaszek z producentami bębnów do pralek. A za odszkodowanie kupiłabym sobie nową pralkę. I kolejne spodnie. Ale tym razem już spodnie z innej bajki :-) |