CZYLI CO JESZCZE PRZYKUŁO MOJĄ UWAGĘ I JAK ZAOPIEKOWAŁAM SIĘ DĘBEM Genialne stoisko! Jesteśmy przyzwyczajeni, że zwykle na wystawach ktoś z obsługi powtarza jak katarynka: "Ostrożnie! Nie dotykać eksponatów!". W tym przypadku właśnie należało DOTYKAĆ i to jak najwięcej. Zobaczyć, poczuć, doświadczyć. Piłować piłą, wiercić wiertłem, walić młotkiem, szorować papierem ściernym, dłubać dłutem, gładzić heblem. Dzieci, zachwycone, podbiegały do desek i pniaków i dawały upust energii. Dorośli, nieco onieśmieleni, podchodzili powoli do narzędzi, by następnie skoncentrować się całkowicie na obrabianym kawałku drewna. Wszyscy doskonale się bawili. BARLINEK ze swoją STOLARNIĄ ZMYSŁÓW pomógł mi wrócić myślami do czasów mojego dzieciństwa. Warsztatu dziadka, wypełnionego stosami desek, trocin i zgrzytem zagadkowych maszyn. Snułam się po nim całymi dniami i wyszukiwałam sobie bukowe i sosnowe klocki w różnych kształtach do zabawy. Uwielbiałam też chodzić do tartaku. Stałam jak zahipnotyzowana i wpatrywałam się w działanie pił: z jednej strony wsuwał się pień drzewa, a po chwili z drugiej wyjeżdżały na prowadnicach zgrabne, jednakowe deseczki. Oczywiście wchodziłam tam wbrew zakazom babci. ( Nota bene, nie wiem skąd u dorosłych przemożne przekonanie o skłonnościach autodestrukcyjnych i samobójczych u każdego dziecka ). Odgłos - znajomy zgrzyt - informował, że właśnie powstają okna i drzwi albo więźba dachowa do kolejnego domu. Dziadek zawsze pachniał drewnem, miał obsypany trocinami sweter roboczy, we włosach pył drzewny, a w twarde od odcisków dłonie powbijane liczne drzazgi, których już nawet nie próbował wyjmować. Na zakończenie Festiwalu każdy chętny mógł zabrać ze stoiska sadzonkę dębu. Wsadziłam z entuzjazmem czarną, plastikową doniczkę na bagażnik roweru i jakimś cudem przewiozłam przez pół miasta, omijając te głębsze dziury w jezdni. Kilka dni temu zasadziłam w dzikiej części parku moje własne drzewko - oby przetrwało zimę! ( Choć bardziej niż pierwszych przymrozków, obawiam się działania czynnika ludzkiego...) Kolejna ekspozycja - SIECI wyciągnięte wprost z Gdyni. Wystawa przypomniała mi tegoroczne, krótkie wakacje w Trójmieście oraz pokazała, jak za pomocą prostych rozwiązań ułatwić życie mieszkańcom nadmorskiego miasta. Genialne rozwiązanie - lampa - siedzisko plażowe, czerpiąca energię z wiatru ( nad morzem rzadko go brak) , sympatyczne i ergonomiczne sztućce do ryb, ciesząca oko ławka połączona z kwietnikiem. Studenci ASP z Krakowa proponowali odczarowanie wikliny - projekty wplatające wiklinę , dosłownie i w przenośni, we współczesność. Powrót do natury i tradycji w nowej formie. Koszyk na laptopa? Proszę bardzo! A może torba na zakupy na kółkach? Innowacyjne rozwiązania zaprezentowali natomiast studenci School of Form z Poznania. Kuchenka indukcyjna obsługiwana głosem dla niewidomych i niedowidzących? Lustro, jak z bajki o Śnieżce, które umożliwia kontakt starszej osobie z dorosłymi już dziećmi? Naczynia zastępujące konwencjonalne sztućce? A może ekonomiczna proteza z drukarki 3D? Wydaje się, że młodzi projektanci doskonale znają zarówno potrzeby, jak i technologie naszych czasów. Zainteresowało mnie (niestety mało wyeksponowane) stoisko firmy Mikomax. Zwiedzającym zaprezentowano biurko z regulowaną wysokością blatu, z użyciem opatentowanej technologii. Pomyślałam sobie, że to właściwie nic nowego taka regulacja. Podobno jest to ścisła tajemnica, nie wolno robić zdjęć i tak dalej... Moim zdaniem świetna sprawa do biura, zwłaszcza z tzw. open space'em, bo pozwala łatwo wydzielić przestrzeń, bez dodatkowego umeblowania, jest ergonomiczne, umożliwia pracę w pozycji stojącej w ramach odpoczynku od siedzenia oraz dostosowanie stanowiska pracy do wzrostu pracownika. Niestety, uważam, że obecnie proponowane modele nie sprawdzą się w warunkach domowych. Są toporne, zajmują dużo miejsca, a forma i materiał z którego są wykonane tworzą wrażenie rodem z filmów sci-fi. Za sam pomysł oczywiście duży plus. Inne przyjemne dla oka stoisko to PORĄBANE MEBLE. Dziewczyny wskrzeszają meblowe zombiaki, jakie można znaleźć w piwnicy, na strychu, w zapuszczonym domku letniskowym. Nadają im nowe funkcje, kolory, a do tego - awangardowe imiona! W tym roku organizowały warsztaty, polegające na takiej reanimacji mebla. Niestety zabrakło mi osoby chętnej do współudziału ( zapisy były możliwe wyłącznie parami ). Dla poszukujących światła - bardzo funkcjonalne i nowoczesne lampy ledowe LAKO. Bardzo spodobał mi się model NAZAR. Funkcjonalność, modułowość, ergonomia. Byłam świadkiem, jak jeden ze zwiedzających tak się zachwycił oprawą LIGHT GAME w kształcie klocków z Tetrisa, że wlazł, w celu zrobienia zdjęcia na element ekspozycji w brudnych buciorach. Dostał reprymendę. Hmm... Ja tam bym się cieszyła, że ludzie w euforii tratują moje stoisko ;-) W innym miejscu przestrzeni fabrycznej wystawa UWOLNIĆ PROJEKT pokazująca próbę skonfrontowania historii z teraźniejszością. Trochę klimatu folkowego, trochę natury i pomysłowości naszych pradziadków. Eksponaty muzealne, a obok nowoczesne wersje produktu oparte na starym i sprawdzonym pomyśle. Parę metrów dalej pomoc dla projektantów i nie tylko. Cyfrowa platforma umożliwiająca wymianę treści z klientem i/lub pozostałymi osobami zaangażowanymi w proces projektowy, bez potrzeby wysyłania maili, bezustannego wydzwaniania, wysyłania plików i jeżdżenia z laptopem z celu prezentacji renderingów. CUDO.CO oferuje możliwość zdalnej pracy, wrzucania plików o nieograniczonej wielkości, udostępniania ich wyłącznie wskazanym, uprawnionym osobom. Pani ze stoiska nie mogła się nachwalić produktu. Ja natychmiast w takiej sytuacji przechodzę na tryb sceptyczny. Zastanowiło mnie kilka kwestii. Co dzieje się z moimi plikami wrzuconymi na ten cudowny serwer, po zakończeniu współpracy z Cudo.co? Kto jeszcze ma do nich wgląd i w jakim zakresie? Czy, jeśli wrzucę plik z Autocada lub 3D Maxa, mój klient musi mieć te programy zainstalowane, by moc cokolwiek zobaczyć, czy i tak czeka mnie robienie zrzutów z ekranu, czy eksport do jpg? Jeżeli tak, to nie ma różnicy między wysyłaniem maili a platformą. A jeżeli załączniki są zbyt duże, korzystam z własnego konta i dysku sieciowego. Czy mogę sprawdzić, kiedy klient zaglądał i jakie ma uwagi? Często przecież tylko mail, z jego datą i treścią pozostaje jako dowód rzeczowy w sytuacjach spornych... Na Festiwalu zaprezentowano też inne wirtualne rozwiązanie. Darmowa aplikacja Intiaro ( TUTAJ możecie ją sobie ściągnąć ) stanowi doskonałą pomoc dla urządzających mieszkania, biuro, czy jakąkolwiek inną przestrzeń. Pozwala uniknąć przesuwania po raz setny szafy "o dziesięć centymetrów w lewo". Podsumowując: uważam karnet na Łódź Design Festiwal za udaną inwestycję. Sporo zobaczyłam, wiele się nauczyłam, spotkałam ( a także poznałam ) inspirujących ludzi i naładowałam solidnie swoje akumulatory pozytywną energią ( oczywiście innowacyjną i z odnawialnych źródeł ;-) ) Z czystym sumieniem polecam każdemu udział w Festiwalu, zarówno ten bierny jak i czynny. Zdecydowanie zabrakło mi czasu, by obejrzeć wszystkie wystawy, wysłuchać wykładów i wziąć udział w części warsztatów. Łódź Design Festiwal zachęcił mnie do pracy nad sobą, do zrealizowania projektów, pozbawił części kompleksów - a część problemów dopiero uświadomił oraz usystematyzował pewne sprawy. Dla tzw. młodych zdolnych mógł też być dobrym sposobem na przegląd rynku pracy i analizę konkurencji.
Zatem: do zobaczenia za rok, na kolejnej edycji ŁDF w Łodzi!
2 Komentarze
CZYLI DLACZEGO SARNA SENSORYCZNIE SZUKA SWOJEJ LEPSZEJ POŁOWY W kolejnym już dniu festiwalu wzięłam udział w intrygujących warsztatach, zaadresowanych do projektantów każdej maści i rodzaju. Spotkanie zaaranżowały i animowały dwie energiczne, optymistycznie nastawione prowadzące: Emilia Kołowacik ( właścicielka SUNDAY IS MONDAY) i Monika Brauntsch ( współtwórczyni marki KAFTI ) Obie doświadczone w dziedzinie promocji designu, marketingu i szeroko rozumianego coachingu. Monika, z uwagi na jej złożoną drogę zawodową i zmieniające się jak w kalejdoskopie zainteresowania, wydała mi się od razu bratnią duszą. Emilia budziła zaufanie i potrafiła zapanować nad dyscypliną. Rozpoczęliśmy od krótkiego przedstawienia się, odpowiadając na pytania: "Jak się nazywasz? Czym się zajmujesz? Co cię nakręca? " Wśród osób biorących udział znaleźli się: architekci wnętrz, graficy, designerzy, eksperci od rozwoju produktów, właściciele drukarni 3D ( Rabbitform ), a nawet programista. Uczestnicy warsztatów zostali podzieleni na trzy grupy. Najpierw, w ramach rozgrzewki, narysowaliśmy biurko, o jakim marzymy. ( Moje było nowoczesne i otaczały je dolary ;-) To pewnie strasznie płytkie, ale w głębi ducha marzę, żeby moje projekty wreszcie przyjęły charakter realny i komercyjny. ) Zadaliśmy sobie pytania o to, co czyni markę i produkty niepowtarzalnymi, co pomaga uczynić je rozpoznawalnymi. Czym różni się asortyment IKEI od ZIĘTY i jak osoba założyciela - właściciela wpływa na całokształt firmy. Następnie, już w grupach, na podstawie wylosowanych materiałów - założeń próbowaliśmy stworzyć obraz Marii - naszej wyimaginowanej przyjaciółki, która traci w wypadku pamięć i trzeba pomóc jej stworzyć od zera tożsamość marki. To było zadanie numer jeden. Tworzyliśmy, między innymi, drzewo wartości plus psychologiczny portret postaci. Charakterystyki Marii, które otrzymały pozostałe grupy, różniły się od siebie, zatem już na pierwszym etapie zajęć bawiliśmy się doskonale, przygotowując krótkie prezentacje wymyślonej osoby. Nasza Maria akurat była singielką, zakochaną w innowacji, nowinkach technologicznych, patentach, fanką mediów społecznościowych, niezwykle aktywnym wystawcą, obecnym na każdej możliwej imprezie branżowej. Perfekcjonistką, wręcz pedantką, przekonaną, że najlepiej wszystko zrobić samemu i dopilnować osobiście. Zaproponowaliśmy krótką historyjkę - opowiadanie, sugerujące, jak mógłby wyglądać jej typowy dzień. Plus rysunek zmęczonej dziewczyny w grubych, zgodnych z najnowszymi trendami, oprawkach okularów,z telefonem i laptopem, a wszystko na tle biurka z regulowaną wysokością nóżek ;-) Drugi etap był dosyć trudny. Emilia i Monika poprosiły, by zadzwonić do kogoś, kto prowadzi własną działalność i zadać mu szereg pytań, m.in. jaki moment uważa w rozwoju firmy jako przełomowy. Wszyscy się rozgadali, w sali słuchać było jednostajny szum rozmów. Wnioski okazały się zaskakujące dla większości. Po pierwsze - pytania sprawiały "przesłuchiwanym" problem, po drugi - odpowiedzi raczej nie pokryły się z przewidywaniami pytających. Mnie przynajmniej bardzo zbiły z tropu. Dowiedziałam się całkiem nowych rzeczy na temat od dawna znanej mi osoby. To ćwiczenie pokazało, jak bardzo możemy się mylić, oceniając czyjeś intencje, motywacje, jakie nim kierują, czy jego rozwój zawodowy. Na końcu finał - najdłuższa część warsztatów. Podsumowanie postaci, motywów, idei. Próba stworzenia marki, jej charakterystyki i opracowania strategii. Jednocześnie najciekawsza część. Odpowiadając na bardzo konkretne pytania z formularzy, takie jak "Klienci dokonują zakupu/ zamówień poprzez........", "Na co dzień współpracuję z .........", " Od konkurencji jestem lepsza/ gorsza w............", staraliśmy się skonkretyzować obraz właścielki, firmy i produktów.
Prezentacje rezultatów trzeciego ćwiczenia dostarczyły wszystkim, łącznie z Moniką i Emilią, mnóstwo dobrej zabawy i pozytywnych emocji. My zaproponowaliśmy opatentowane technologię i kolory, globalną skalę ( "chcemy być jak Steve Jobs w świecie mebli" ), rozwój , a w razie problemów zdrowotnych Marii, uniemożliwiających jej prowadzenie firmy - sprzedaż z wielkim zyskiem. Nazwaliśmy markę O! MARIA, by podkreślić niezależność i indywidualizm właścielki. Druga grupa zaproponowała sklepy z ekspozycją sensoryczną. Nazwa SARNA ma sugerować powrót do natury i zmysłów w dzisiejszym zimnym, zdigitalizowanym świecie. Klient osobiście wybiera materiał, z którego powstanie biurko, doświadcza go sensorycznie, dotyka, ogląda, czuje jego ciepło i zapach: "wychodzisz ze sklepu i KOCHASZ tę deskę!". Produkty ekologiczne, ręcznie robione, wyjątkowe, niepowtarzalne, jak obiekty w naturze i zindywidualizowane. Trzecia grupa - i jednocześnie zwycięzcy rywalizacji ( wyłonieni w drodze głosowania) zasugerowali rozdział wszystkich obowiązków na specjalistów w każdej dziedzinie - czyli taki mały outsourcing. Ponieważ Maria po wypadku ma czynną tylko jedną połowę mózgu, pragnie udowodnić, że nawet projektant z jedną sprawną półkulą może tworzyć coś wyjątkowego. Powstała naprędce bardzo trafna nazwa firmy LEPSZA POŁOWA ( zaimprowizowana przez lidera grupy w trakcie prezentacji ). Nagrodami dla zwycięzców okazały się indywidualne sesje coachingowe z ekspertami. Plus materiały do dalszej, samodzielnej pracy - dla każdego. Na zakończenie każdy uczestnik warsztatów miał możliwość oceny spotkania, wad, zalet wykorzystanej formuły i dodania kilku słów od siebie. Forma warsztatów i praca na konkretnych, ułożonych w logiczny ciąg pytaniach, dotyczących wymyślonej sytuacji bardzo pomogła spojrzeć na własną sytuację z dystansu. Trochę za dużo czasu pochłonęło wypełnienie wszystkich stron formularzy, co skróciło niestety czas na syntezę, po tak szczegółowej analizie. Powtarzalność pytanie z jednej strony irytowała - z drugiej, dobitniej podkreślała pewne zagadnienia. Ciekawie pracowało się z kompletni nowymi osobami, poznanymi w trybie skondensowanym i ekspresowym dosłownie parę minut wcześniej. Na pewno poleciłabym TE warsztaty z TYMI prowadzącymi każdemu, kto chce lepiej odnaleźć się na rynku, potrzebuje wyklarować to, czym mogłaby wyróżniać się jego marka i kompletnie nie zdaje sobie sprawy , jak bardzo jego osoba ( usposobienie, umiejętności twarde i miękkie, kontakty, środki jakimi dysponuje - lub nie ) wpływa na kształt tego, co tworzy. CZYLI KLAMERKA DO BIELIZNY i SPÓŁKA ORAZ KRÓTKA ROZMOWA Z ĆMIELOWEM Dziś spotkanie z genialnymi przedmiotami codziennego użytku, tak często przez nas niedocenianymi. Ich obecność w życiu wydaje się zresztą tak oczywista, że zupełnie nie zwracamy uwagi na ich kształt, materiał z którego są wykonane, czy geniusz samego założenia. Wiele powstało przez przypadek, inne znów po kilku latach eksperymentów i szlifowania formy. Niektóre przyniosły projektantom sławę i fortunę - inne niemal o bankructwo i przekleństwa ze strony użytkowników. Wystawa "Niewidzialni Bohaterowie" w przyjazny sposób prezentuje wynalazki ułatwiające zwyczajne czynności, niezbędne w takich miejscach jak biuro, kuchnia, sypialnia, środek lasu, czy nawet kosmos. Znajdziemy na niej krótkie streszczenia historii przedmiotu, będziemy mogli cofnąć się o kilkadziesiąt lat wstecz i przeanalizować zmiany jego wyglądu i struktury, przeczytać parę zdań o projektancie ( lub wynalazcy ) i - co najważniejsze - spróbować sobie wyobrazić "co by to było, gdyby TEGO nie było". Dla osób, które niestety nie mogą obejrzeć wystawy na żywo, z inicjatywy Vitra Design Museum, stworzono stronę internetową www.hidden-heroes.net. Zachęcam do zajrzenia na nią - moim zdaniem jest przyjemna dla oka, przyjazna w obsłudze dla użytkownika i dobrze oddaje klimat wystawy. W kolejnej sali z uznaniem kiwałam głową nad projektami studentów, również z uczelni artystycznych spoza naszej Polski. Przypadły mi do gustu zwłaszcza prace z Tomas Bata University w Zlinie, prezentowane na sympatycznym stoisku pod nazwą PopUpShow, którego podłogę...wysypano popcornem! Wspaniałe wykorzystanie drewna jako materiału uniwersalnego. Drewniane głośniki na usb, drewniana lampa, drewniane obcasy, drewniany...kaloryfer. A kawałek dalej, w tej samej sali, proste rozwiązania, które mogą uratować ludzkość na wypadek apokalipsy, czy przynieść ulgę przysłowiowym "dzieciom w Afryce". Systemy uzyskiwania energii, czy wody, których użyć nie powstydziłby się sam Bear Grylls. Z wynalazków gotowych do zastosowania ujął mnie system bezpieczeństwa dla osób starszych. Skrzyneczka ze światełkami i napisami "żelazko", "światło", "gaz", "woda". W breloku do kluczy czujnik. Jeżeli wychodzisz z domu, przekraczasz próg, a zapomniałeś wyłączyć piekarnik - brelok piszczy jak szalony. Gdy wyjdziesz na zewnątrz, brelok nadal przypomina, że trzeba szybko zawrócić. Może też kogoś informować, gdzie się znajdujesz. Wydaje mi się zresztą, że niejednemu zabieganemu młodemu człowiekowi też by się takie urządzenie przydało. Miałam również okazję porozmawiać z przedstawicielami fabryk porcelany ĆMIELÓW I CHODZIEŻ.
To najstarsze w Polsce miejsca, gdzie od 1790 roku tworzy się ładne i funkcjonalne przedmioty codziennego użytku. Fabryka oferuje projektantom, po wcześniejszych konsultacjach, możliwość skorzystania ze swojego studia - użycia elementów ich linii produkcyjnej, by stworzyć prototypy i sprawdzić, czy projekt nadaje się do realizacji w tworzywie, jakim jest glina ( a w zasadzie porcelana ). To, na co zwróciła uwagę przedstawicielka, a zarazem koordynator, to uciekanie z projektowaniem do świata 3D Maxa i Photoshopa. Takie podejście do projektowania form przemysłowych nieraz powoduje gorzkie łzy i jęk rozpaczy na etapie realizacji i wdrażania. Nagle okazuje się, że coś odpada, pęka, nie wytrzymuje naprężeń, jest niestabilne, niewygodne w użytkowaniu, czyszczeniu albo w ogóle nie da się tego wykonać. Stąd sugestia ( jestem jak najbardziej zwolenniczką - sama wykonuję często robocze makiety, by sprawdzić, jak zachowuje się obiekt ), by sięgać po prototypy, najlepiej z materiału docelowego lub innego, o zbliżonych właściwościach fizycznych i na tym etapie próbować testować przedmiot. To ważne, by uniknąć zawodu i - co też istotne - niepotrzebnych kosztów. Sprawa dotyczy oczywiście nie tylko porcelany. A ponieważ żyjemy w XXI wieku, może warto pokusić się, na przykład, o współpracę z drukarnią 3D ( a nawet zainwestować we własne urządzenie )? Kończę i zapraszam na kolejną część podsumowania wrażeń z Festiwalu - tam właśnie napiszę między innymi o tym, w jakich okolicznościach poznałam właścicieli drukarni 3D ;-) CZYLI SŁYNNE NOWOJORSKIE MUZEUM OD KUCHNI Dziś prezentuję gadżety zaprojektowane z myślą o Muzeum Solomona R. Guggenheima w Nowym Jorku. Muzeum powstało jako wyraz nowoczesnej myśli i formy architektonicznej. Budziło masę kontrowersji - odcinało się od otoczenia, a wnętrza okazały się nie do końca funkcjonalne, w kontekście ekspozycji dzieł sztuki. Obrazy ponoć odstawały od wklęsłych i nachylonych ścian, brakowało światła dziennego, a rzeźby ustawiano w przejściach. Obecnie budynek stanowi wartość estetyczną sam w sobie, jako rzeźba i symbol. Ostatnie dzieło słynnego Franka Lloyda Wrighta ( Nota bene: mistrza prezentacyjnych rysunków. Tak, tak moi drodzy, były kiedyś takie czasy, gdy jeszcze nikt nie słyszał o czymś takim jak 3D Max i czy ArchiCad i nie udostępniał swoich arcydzieł w internecie ). Zauważyłam, że sklepik muzealny oferuje coś niecoś. Nieskromnie powiem, że nie do końca mnie
te projekty przekonały, utwierdziły też w przekonaniu, że mam szansę zainteresować zwiedzających proponowanymi przeze mnie pamiątkami. Zainspirował mnie kształt spirali - najsłynniejszej części budynku. Skojarzyła mi się z czerpakiem do miodu. Później pomyślałam, że miodu można by dodać do herbaty. A skoro herbata - to i kawa. I tak powstały kolejne akcesoria. Przygotowuję obecnie jeszcze inny, kuchenny, drewniany przyrząd, również inspirowany słynną budowlą - ale o tym już wkrótce :-) CZYLI PIERWSZE WRAŻENIA I DYSKUSJA PANELOWA W A TAK DESIGN Nareszcie! Nie mogłam się doczekać, nerwowo przeglądałam codziennie kalendarz na lodówce. I doczekałam się. Udział w Festiwalu rozpoczęłam od rutynowego przeglądu wystaw w budynkach Łódź Art Center. Muszę nieskromnie się pochwalić, że swego czasu dołożyłam swoją "cegiełkę" do rewitalizacji obiektów położonych przy Tymienieckiego 3. Mianowicie: przez ładnych parę dni inwentaryzowałam wszystkie podsadzkowe płyty żeliwne - na terenie całego kompleksu. Paskudna robota, taka w sam raz dla studenta lub stażysty. Idziesz jak pies tropiący, z nosem przy ziemi, rysujesz i robisz zdjęcia, mierzysz, oznaczasz rodzaje płyt, na podstawie wielkości i wytłoczonego wzoru, określasz stopień zniszczenia i tak spacerujesz zgarbiony po kilkunastu tysiącach metrów kwadratowych w lodowato zimnej, zanurzonej w półmroku i grubej warstwie kurzu przestrzeni fabrycznej. Teraz wreszcie miałam okazję zobaczyć, jak budynki wyglądają po gruntownym odnowieniu. Polecam, bo aż miło spojrzeć. Nowe życie: pełno zwiedzających, kawiarnia, nastrojowe oświetlenie, miejsca do odpoczynku i pogawędek o sztuce i kulturze. Jak zwykle, nie zawiodły mnie prace studentów i młodych projektantów. Mnóstwo innowacyjności, niebanalne wykorzystanie i poszukiwanie nowej funkcji, nie tylko zgodnie z ideą recyklingu, radosne, świeże pomysły, ale też sporo poważnych, zdroworozsądkowych rozwiązań i szlachetnych zamiarów. Zdecydowanie design przez duże D, przywodzący na myśl czasy międzywojnia, gdy wręcz eksplodowała koncepcja nowatorskiej formy przemysłowej. Jedno ze stoisk oferowało możliwość udziału m.in. w zaprojektowaniu własnego przycisku do...spłuczki toaletowej! ( Przy okazji dowiedziałam się, że idea myjącego szacowne cztery litery sedesu, zrodziła się w Szwajcarii, w latach pięćdziesiątych i dopiero stamtąd powędrowała do Azji.) Najadłam się wspaniałych reklamowych krówek, obejrzałam i podotykałam intrygujące, luksusowe umywalki z nadrukowanymi wzorami, zrelaksowałam się - po kilka sekund na każdym - na meblach wypoczynkowych, pokiwałam z uznaniem głową nad grafikami prezentującymi kultowe budowle PRL-u, przeżyłam lekki szok na widok urny biodegradowalnej i uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie siebie w kurtce "antywilkowej". Próbowałam nie strącić rękawem i obiektywem nowoczesnych wzorów porcelanowych naczyń, a na dobry początek przeanalizowałam formę wskrzeszonego w całkiem udany sposób fotela. Kolejnego dnia, po ciężkiej walce z pojazdami komunikacji miejskiej i przeprawie przez wykopy i rozkopy, z ponad półgodzinnym opóźnieniem dotarłam ( chyba tylko dzięki interwencji Świętego Krzysztofa ) na wykład, a raczej dyskusję "Anatomia krzesła", zorganizowany z inicjatywy firmy NOTI oraz A TAK DESIGN. Wśród gości znaleźli się: Tomek Rygalik, Piotr Kuchciński, Krystian Kowalski, Katarzyna Okińczyc. Dowiedziałam się, jak wiele detali odgrywa istotną rolę podczas tworzenia projektu, jak złożony jest to proces i jak ważna jest analiza potrzeb, funkcji, finansów i dostępnych technologii. Szczególnie zainteresował mnie projekt pufy ROLLO, autorstwa Kasi Okińczyc. Młoda projektantka podjęła karkołomną próbę pogodzenia szlachetnej, ekskluzywnej, ale też przyjaznej formy z - pozornie - przyziemną i banalną funkcją. Zastosowała zaskakujące, tanie i innowacyjne rozwiązanie techniczne, dzięki któremu możliwa jest sprzedaż wysyłkowa i prosty oraz ekonomiczny transport mebla. Stworzyła też dwie wersje zewnętrznego pokrycia, dzięki czemu można pufę z powodzeniem wstawić zarówno do sali przedszkolnej, jak i do gabinetu prezesa. Na wystawie w Art Center widziałam, jak zachwycały się nią dzieci, podskakując sobie beztrosko, jak na gumowej piłce. Dorośli natomiast czuli ulgę i relaksowali się, bo konstrukcja doskonale pomaga odciążyć zmęczony kręgosłup. Prowadząca dyskusję próbowała pytaniami naprowadzić projektantów na odpowiedzi na pytanie o aktualne trendy w designie mebli. Oczywiście pojawiło się hasło wielozadaniowości, zróżnicowania estetycznego i do pewnego stopnia - customizacji ( brzydkie słowo, ale określenie "personalizacja" kojarzy mi się bardziej z nadrukami na koszulki w promocji z Allegro ), także animizacji ( przykład: oczy na pufie ) - w kontekście samotności i poszukiwania bratniej duszy w naszym stechnicyzowanym świecie. Ważna jest też możliwość sprzedaży internetowej, a w związku z tym - łatwy własny montaż, czy też kompaktowa, składana forma mebla. Na koniec zamieniłam kilka słów z Tomkiem Rygalikiem. Owszem próbować można, ale dostać się na staż do jego pracowni, to tak jakby doczekać... operacji nogi z NFZ-u. Pracownia ogranicza liczbę osób, ponieważ stawia na ścisłą współpracę, koncentrację na projekcie oraz jakość. "Chcemy być najlepsi, nie najwięksi". Studio w Łodzi będzie stopniowo likwidowane, na korzyść warszawskiego.
Tomek zasugerował mi, żebym ze swoimi projektami próbowała zgłaszać się - zależnie od ich rodzaju - do różnych producentów. np. z cukiernicą - do Ćmielowa, z płytkami ceramicznymi - do Paradyża. Dodał, że tak naprawdę mało jest w Polsce pracowni typu Studio Rygalik; prawdziwe "success stories" policzyć można na palcach jednej ręki, trudno się przebić na rynku, by zrealizować swoje projekty, a on sam długo pracował za grosze, a nawet za darmo. Plus liczy się mobilność. Pracujesz w całej Polsce, w Europie, na świecie. Rozmowa z Tomkiem Rygalikiem była dla mnie jednocześnie motywacją i kubłem zimnej wody wylanej za kołnierz. Zadałam sobie pytanie: czy rzeczywiście zrobiłam WSZYSTKO co w mojej mocy, by zrealizować swoje cele i marzenia, czy może tylko 50 lub 75% ? I z tym pytaniem na zakończenie Was pozostawiam ;-) CZYLI GDZIE, Z KIM, JAK I PO CO Wczoraj w biurze Festiwalu Designu trwały jeszcze ostatnie przygotowania i lekki chaos.
Warto moim zdaniem zapoznać się z terminarzem imprez i tym, co ma do zaoferowania wydarzenie: Łódź Design Festival Ja również szykuję się do udziału - jako obserwator i uczestnik warsztatów. Zamierzam, między innymi, poszukać inspiracji, nauczyć się tworzenia i promowania własnej marki, rozdać kilka wizytówek ważnym ( lub po prostu interesującym ) osobom i posłuchać mądrych uwag na temat projektowania mebli oraz aranżacji przestrzeni publicznej. Oczywiście wszystko Wam tutaj zrecenzuję - słowo harcerza. |