czyli inspiracje prosto z Barcelony Niedawno miałam okazję ODwiedzić, a przy okazji także Zwiedzić Katalonię. Katalonię - jak to dumnie brzmi! Tak naprawdę malutki fragmencik Katalonii, a jednocześnie, tak wiele znaczący dla jej tożsamości. Stolicę regionu, czyli szaloną i kolorową Barcelonę oraz mniejszą, konserwatywną i pogrążoną w zadumie Gironę.
W ramach wprowadzenia wspomnę, iż znalazłam się w Hiszpanii w przeddzień referendum o przyznanie autonomii dla Katalonii oraz w trakcie ognistej dyskusji na temat niezbędnej redukcji liczby turystów w Barcelonie. Wprost idealny moment na wizytę. Plus nieoczekiwana powódź, nietypowa, jak na wczesną jesień. Nawet niezwyciężona FC Barcelona przegrała mecz! Dostali niezłego łupnia od Francuzów (w barze przeszłam krótkie szkolenie z wulgaryzmów w wersji katalońskiej ). Dzięki tym okolicznościom ujrzałam obrazy zaprzeczające cukierkowym widokówkom i sytuacje, na myśl o których włos by się natychmiast zjeżył na głowie autorom przewodników. Pozwolę sobie na skrótową relację z tygodniowej podróży: 1. CHAOS KOMUNIKACYJNY. ALE KONTROLOWANY. Nikogo nie zdziwi widok chłopaka jadącego pod prąd, po pasie dla autobusów, na deskorolce. Rowerzyści teoretycznie używają ścieżek, ale jazda chodnikiem i po skosie przez skrzyżowanie to standard. Kierowcy za nic sobie mają kolory świateł, jednak zawsze jakimś cudem zdążą zahamować. Turystów można od razu rozpoznać po tym, że czekają na przejściu na zielone światło. Co dziwne, komunikacja miejska: metro, pociągi, kolejki górskie, autobusy - kursują bez zarzutu. Nikt nie wlezie do budynku dworca kolejowego czy autobusowego bez biletu, bo obsługa sprawdza kartonik zaraz przy drzwiach wejściowych. Na stacjach metra podobnie - dlatego brak, tak dobrze nam znanych z przejść podziemnych sklepików, kebabów, porozstawianych "potykaczy" i speców oferujących (oby tylko!) tanie perfumy. Wchodzisz po prostu po to, żeby wsiąść na peronie do wagonu ( lub poczekać na kolejny skład maksymalnie 5 minut ) i pojechać dalej. 2. TROCINY RZĄDZĄ! Ogromne zaskoczenie. Nie sądziłam, że stosowane są takie egzotyczne metody sprzątania. Trociny dobre na wszystko: zasypują nimi kupę psa, rozbitą butelkę, czy "pawie". Zamiast przetrzeć i umyć chodnik. Choć samochody myjące ulice to nic niezwykłego: jeżdżą codziennie, najchętniej około godziny 23.00 - 24.00. Wtedy najlepiej od ścian wysokich kamienic, odbija się echo szczotek i silnika ;-) 3."CATALONIA IS NOT SPAIN". Jak wcześniej wspominałam, napotkałam rozmaite formy protestów, manifestacji i wszelakich metod podkreślania tożsamości oraz odrębności. Flagi zwisające dumnie z barierek balkonów, z ram okiennych, z parapetów, na masztach. Ochroniarz z muzeum, na moje pytanie o kierunek, odpowiedział po katalońsku, że nie rozumie i, żebym poszukała kogoś, kto zna hiszpański... Gdy w kawiarni klienci zamawiali kawę, używając języka angielskiego, byli traktowani źle - jako przyjezdni, gdy mówili po hiszpańsku - także źle, jako zdrajcy ideałów patriotyzmu lokalnego. Napisy oznajmujące zryw niepodległościowy,wymazane sprajem na ścianach, brak informacji na kartonie soku w dialekcie kastylijskim, problem z uzyskaniem informacji przez telefon po hiszpańsku - to tylko niektóre przejawy. 4. "CAP PIS TURISTIC" Tak brzmiał napis na transparentach, wywieszonych przez mieszkańców dzielnicy Barceloneta, na bloku z mieszkaniami socjalnymi. Ponoć przeprowadzono badania socjologiczne, według których w pięciostopniowej skali uciążliwości, turystyka w Barcelonie osiągnęła poziom 4. - przedostatni. Radni, na progu wyborów samorządowych, prowadzili debatę na łamach gazet, jak by tu pomóc mieszkańcom odzyskać tereny rekreacyjne, przestrzenie publiczne, zapewnić im spokojny sen, odpoczynek i normalny dojazd do szkoły, czy pracy. Zaraz, zaraz, ale czym właściwie ci poszkodowani mieszkańcy zajmują się na co dzień? Sprzedażą pamiątek ( głównie emigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu ), przewodników, albumów, widokówek, folderów, biletów wstępu; ochroną i oprowadzaniem gości w muzeach i galeriach; kursami windsurfingu i kitesurfingu; prowadzeniem restauracji, barów, hoteli, hosteli; wynajmem apartamentów; organizacją imprez masowych; rejsami pasażerskimi po zatoce; wycieczkami objazdowymi ( specjalna sieć autobusów turystycznych), wożeniem pasażerów taksówkami... Wyobraźmy sobie zatem sytuację, gdy turyści znikają z miasta i regionu. Co wtedy? 5. RATUNKU, JESTEM GŁODNA Zastanawiałam się, jak wygląda typowe menu barcelończyka. Wszędzie pełno chleba, bagietek, bułek, również słodkich, sporo ziemniaków - w różnej postaci oraz mięso: surowa szynka, boczek, kiełbasa, trochę drobiu i wołowina. Owoce i warzywa w sklepach paskudne, poobijane, zwiędłe, obeschnięte. Nawet na rynku pomidory wyglądały, jakby nadawały się tylko na Tomatinę. Przytyłam 2 kilogramy w tydzień - jadalne były: bagietki, kawa z mlekiem i "menu del dia" w restauracji Urugwajskiej. To zdecydowanie nie dieta dla sportowców. Tapas rozczarowały - wychwalane pod niebiosa przez zagranicznych turystów okazały się tłuste, bez przypraw, zwyczajne do bólu ( np. smażone ziemniaki z keczupem wymieszanym z pieprzem ). Paella niedoprawiona, kurczak lekko krwisty... Nawet kebaby okazały się słabsze od polskich ;-) Próbowałam różnych dań, zarówno w polecanych, jak i przypadkowych miejscach i , niestety, bez zachwytu. Wspomniana restauracja urugwajska, jako jedyna, zaserwowała coś rzeczywiście latynoskiego, dobrze doprawionego, estetycznie podanego - plus doskonale wyszkolona obsługa. Jedyne miejsce, w którym sięgnęłam do portfela po napiwek i to bez mrugnięcia okiem. W sklepach ciężko kupić produkty, do których przyzwyczailiśmy się w Polsce, tzn. typowy ser żółty z mleka krowiego, chudy twaróg, jogurty, chleb nie pszenny, szynkę gotowaną ( nie surową ), soki przecierowe, itd., zatem trzeba liczyć się z modyfikacją diety. W upalne jesienne dni (30 stopni w cieniu) najbardziej brakowało mi Muszynianki...Ach... W jednym sklepie, jakimś cudem znalazłam Tymbark! Niestety, wyłącznie napoje. I to drogie. Ale zawsze coś. Pamiętajcie: w Polsce mamy genialne jedzenie, produkty wspaniałej jakości, imponujące potrawy, tylko niestety, nie umiemy tego docenić! 5. SAGRADA FAMILIA I NIE TYLKO, CZYLI GAUDI RULEZ! Niewiarygodna mieszanka przemyślanej inżynierii z nieposkromioną fantazją. Każde arcydzieło Gaudiego zaskakuje, zachęca by przyjrzeć się ponownie, bo za każdym razem ujrzymy coś zupełnie innego. Potrafił dopracować perfekcyjnie każdy detal, łącznie z płytami chodnikowymi. Wnikliwie obserwował naturę, do jej geniuszu dodając własne interpretacje. Samotnik, ale jednocześnie społecznik i patriota lokalny. Kandydat do beatyfikacji, otwarcie deklarujący swoją wiarę i poglądy.Trochę szaleniec, trochę fantasta, wyprzedził swoją epokę. Jego twórczość, moim zdaniem, nie pozwala na przyporządkowanie jej, tak po prostu, do żadnego konkretnego stylu. Stworzył obiekty, które nawet teraz, w dwudziestym pierwszym wieku, wyglądają jak podarunek od przybyszy z innej galaktyki. Czymże Barcelona byłaby bez Gaudiego? Gdyby nie on, pewnie przypominałaby inne śródziemnomorskie miasta, gdzie palmy rosną obok sosen, a papugi rywalizują z gołębiami i mewami o resztki ze śmietników. 6. POZYTYWNE ZASKOCZENIE Mała i słabo wypromowana Girona zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Choć czuć tu swąd ksenofobii, mieszkańcy są uprzejmi i pomocni na swój sposób ( chłopak na dworcu wskazał mi zły pociąg, zapewne nieświadomie). Ilość flag katalońskich niesamowita. Na każdym kroku żółto i czerwono, aż w oczy kłuje. Przepiękna starówka, obfituje w uliczki wybrukowane barwnymi kamieniami polnymi, układanymi w przemyślne rozety i wachlarze. Uliczki są nieraz tak wąskie, że nie przejedziemy nawet skuterem, a sąsiedzi z naprzeciwka mogą użyć tego samego sznura na pranie. Do swoich wypełnionych mrokiem wnętrz zapraszają wspaniałe gotyckie kościoły,ozdobione kapliczkami z figurami świętych, do których miejscowi wierni podchodzą z poważną miną, bo przecież z konkretnymi sprawami do załatwienia. Na każdych drewnianych, misternie rzeźbionych drzwiach, pamiętających czasy Izabeli I, zwisa intrygująca kołatka w kształcie dłoni, kobiecej twarzy, smoka lub paszczy lwa. A jako wisienka na torcie, niezwykła panorama, ciągnąca się wzdłuż wybrzeża rzeki przecinającej miasto, nasuwająca od razu skojarzenia z Wenecją. Nawet wiadukt kolejowy wyglądał estetycznie - a to za sprawą posadzonych wzdłuż barierek roślin pnących. U nas w Łodzi - nie do pomyślenia... *** EPILOG Przywiozłam ze sobą trochę intrygujących muszelek ( z dziurkami, ponoć wywiercają je drapieżniki, by wyssać ze środka bezbronnego mięczaka) oraz kawałki oszlifowanego przez morze szkła i kafli ściennych. Tak, tak, Barcelona zdecydowanie zachwyci fanów ceramiki. Pełno tam płytek ściennych, posadzek, elewacji wyłożonych emaliowanymi dekoracjami prosto z pieca... Na bazie katalońskich wrażeń i inspiracji, proponuję Wam projekt stolika - taboretu. Kształt sześciokąta nawiązuje do płyt chodnikowych sprzed Casa Batlló . Prosty w strukturze mebel, może służyć zarówno jako krzesło, jak i stolik. Marzę, by wykonać go z drewna, nowego lub z recyklingu, ale również - alternatywnie - z grubego plastiku, oczywiście także z odzysku, najlepiej w białym kolorze. Nazwałam go roboczo po prostu HEX. Jak Wam się podoba? P.S. Już wkrótce premiera krzesła HALV ! Ale to będzie zupełnie inna bajka...
0 Komentarze
|