CZYLI JAK ZMIENIĆ SWOJE ŻYCIE ZA POMOCĄ... PACZKI 45-LITROWYCH WORKÓW NA ŚMIECI Dziś o REWOLUCJI i REWELACJI - w jednym. Przyznaję, że patrzyłam ze sporym dystansem na bladozielono-niebieskawo-seledynową okładkę. Zachęciła mnie pozytywna recenzja, wyczytana na początku jesieni, w którymś z tzw. tygodników opiniotwórczych. Kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać po książce "Magia sprzątania" Marie Kondo. Oczywiście poza tym, że dotyczy sprzątania... Już pierwsze strony niosły znajomą treść. Przywodziły na myśl czasy studenckie. Cyt.: "Wielu ludzi odczuwa naglącą potrzebę sprzątania, kiedy są pod presją, na przykład przed egzaminem.[...] Kiedy już jest po egzaminach, zapał do sprzątania opada i wszystko wraca do normy". Brzmi swojsko?
Autorka książki, Japonka, wspaniale przedstawia wpływ chaosu i nagromadzenia zbędnych rzeczy, nie tylko na stan naszego umysłu i ducha, ale również ( co początkowo wydaje się dziwne ) ciała. Nawiązuje do tradycji wschodnich, dopatrując się w swoim materialnym otoczeniu oznak życia. Animizacja pomaga nauczyć szacunku do przedmiotów, co z kolei wpływa na rezygnację z nietrafionych decyzji zakupowych oraz pomaga utrzymać ład w najbliższej nam przestrzeni, jaką jest dom. Choć pierwsze rozdziały to raczej lista zadań do wykonania z praktycznymi wskazówkami, jak rozpocząć przygodę z przepełnioną szafą i zastawioną od ściany do ściany podłogą, po każdej przeczytanej stronie czytelnik stopniowo wkracza, jak w czarodziejską mgłę, w tytułową "magię" sprzątania. Odkrywa, co tak naprawdę w jego życiu ma znaczenie. Zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele spraw rozpraszało go każdego dnia i utrudniało, czy wręcz uniemożliwiało mu osiągnięcie wymarzonego celu. Dociera do zakopanych na dnie szafy przedmiotów, wraz z którymi ukrył radość i pewność siebie. Przeczytałam "Magię sprzątania" na dwa razy. Po pierwszej połowie już miałam naszykowane kilka czarnych sześćdziesięciolitrowych worków do wyniesienia. Plus tona makulatury na podłodze w salonie. Powiązane sznurkiem gazety i foldery. Niektóre jeszcze sklejone od farby drukarskiej. Książki wystawiłam na aukcji internetowej. Spytałam znajomych, czy któreś ich interesują. Część oddałam. Do kosza pofrunęły niepiszące długopisy. Koszmarne, nic nie przedstawiające zdjęcia, robione taśmowo, na nic nie znaczącej wycieczce w liceum. Plastikowe wieszaki sklepowe, które blokowały bezproduktywnie połowę drążka w mojej szafie. Naręcza foliówek w kuchni. Puste puszki na kawę i herbatę, skorodowane na dnie, na dodatek z paskudną grafiką. Buty, kupione w czasach świetności sklepu, zlikwidowanego co najmniej trzy lata temu (nigdy nie wyszłam w nich z domu, bo miały za wysokie obcasy i nie uszłabym w nich nawet metra... ). To był zaledwie wierzchołek góry lodowej! A Titanic nadal płynął. Po drugim etapie lektury już wiedziałam, co chcę w swoim życiu zmienić. ( nie: MUSZĘ, nie: POWINNAM, tylko właśnie: CHCĘ ) Czego mi brakowało najbardziej. Co było zbędne, męczące i bezcelowe. Poczułam ogarniający mnie spokój. Jak uczeń po odwołaniu sprawdzianu. "Nie musisz TEGO robić" - brzmiało niczym mantra w mojej głowie. Co za ulga! Odkryłam, z czego wieki temu zrezygnowałam, a co dawało mi tyle satysfakcji. Przypomniałam sobie o mocnych stronach i talentach, jakie posiadam ( wiem, brzmi to zarozumiale, ale tak właśnie się stało ). Zabrałam się, ze zdwojoną energią, za niezałatwione miesiącami, czy tygodniami sprawy. Zasada proponowana przez Marie brzmi: "Weź przedmiot do ręki. Jeśli nie wzbudza w Tobie radości, po prostu wyrzuć go!". Tak, tak, zaraz powiecie coś o archiwizacji dokumentów z ZUS-u albo komplecie kluczy nasadowych do roweru. Oczywiście - nie należy biegać z pełnymi workami, do kontenera, bezrefleksyjnie. Przed takim skrajnym i nieodpowiedzialnym zachowaniem pani Kondo także czytelników ostrzega. Podsumowując: na pewno ciekawa propozycja dla nałogowych zbieraczy. Każdy "chomik" powinien ją skrupulatnie przeczytać. Pomoc dla każdego, kto szuka prawdy o sobie i życiowej drogi, bo utknął w tak zwanym martwym punkcie. Bardzo prawdziwe studium problemów z utrzymaniem ładu i porządku wokół nas, na tle zawiłości przekornej ludzkiej natury. Całość oparta o wieloletnie doświadczenia autorki, która proponuje klientom ( także biznesowym ) usługi jako "organizing consultant" ( autorka deklaruje, że po zastosowaniu metody sprzątania KonMari jej klienci chudną, a ich cera nabiera świeżości ). Przeczytajcie i pożyczcie znajomym. Przyjaciółce. Rodzicom. Starszemu bratu. Sąsiadom. I komu tylko chcecie ;-) Tutaj Marie Kondo w internecie: https://web.facebook.com/konmarimethod/info/?tab=page_info http://konmari.com/en/ Sprzątam nadal. Naprawiam. I ostatnio też, ku swojemu zaskoczeniu, zupełnie spontanicznie tworzę.
0 Komentarze
CZYLI CO MA DIXIT DO ARTCOACHINGU ARTCOACHING - tytuł wykładu oraz mini warsztatów brzmiał zachęcająco, choć nie do końca zrozumiale. Przy okazji pojawiła się sposobność wizyty w Hotelu Hilton tzw. Double Tree. ( do tej pory jeszcze nie byłam we wnętrzu ). Zatem bez namysłu ubrałam buty, płaszcz i wyszłam z domu. Akurat w ten sam weekend obywała się trzynasta edycja imprezy Fashion Week. Obserwowałam więc awangardowo odzianą publikę i gości specjalnych, zmierzających w kierunku showroom'u i wybiegu, a dodatkowo - wystawę rysunku żurnalowego. Wreszcie przyszła osoba prowadząca zajęcia - Paulina Kwiatkowska, właścicielka SUMASUM i od razu rozpoczęliśmy ciekawą dyskusję, siedząc wygodnie na skórzanych, obrotowych fotelach w klimatyzowanej sali konferencyjnej. W ramach wstępu usłyszeliśmy czym zajmuje się ARTcoaching, kim jest Paulina, czemu trudno obecnie w Polsce spotkać specjalistów z tej dziedziny oraz czym ART- różni się od "zwykłego" coachingu. W telegraficznym skrócie: ARTcoaching stanowi system wspierania szeroko definiowanych TWÓRCÓW ( =ARTYSTÓW ); Paulina ukończyła Zarządzanie, a następnie specjalistyczny, certyfikowany kurs; w Polsce dziedzina ARTcoachingu dopiero raczkuje i mało kto o nim słyszał ( zatem to pewnego rodzaju nisza ). Standardowy coaching korporacyjny zwykle kładzie nacisk na realizację celów organizacji - czyli takie pokierowanie szeregowym pracownikiem, by firma osiągnęła zaplanowany sukces. Tymczasem w ARTcoachingu koncentrujemy się na jednostce, jej celach ( lub pomocy w ich określeniu, doprecyzowaniu ) i ich realizacji. Ponoć artyści wymagają odrębnego traktowania, m.in. z uwagi na ich wrażliwość, brak decyzji, na których projektach się skoncentrować, czy brak wiary w to, że " na sztuce można zarabiać" ( dodajmy: DOBRZE zarabiać ). Pierwsze ćwiczenie polegało na napisaniu na kartce swojego celu na najbliższy rok. To znaczy, co będziemy robić dokładnie dnia 13.11.2016. Dla mnie akurat prosta sprawa - pewien pomysł dręczy mnie bowiem bezustannie od zakończenia Festiwalu Designu. Napisałam trzy linijki tekstu ołówkiem i przeczytałam na głos nieco zaskoczonym uczestnikom. Paulina przypomniała przy tej okazji o sposobie formułowania celów za pomocą metody S.M.A.R.T. Mój cel był jak najbardziej Szczegółowy, Mierzalny, Atrakcyjny, Realistyczny i Terminowy ( może z tym realistycznym nieco słabiej, ale poza tym wszystko się zgadzało ). Następnie spośród kart Dixit'a rozrzuconych po stole wybieraliśmy takie, które kojarzą nam się z tym celem, w jakiś sposób go wizualizują. Moje były bardzo dosłowne. Cóż - w końcu jestem wzrokowcem. Wyglądały tak, jak na zdjęciu. Karty - jak wyjaśniła Paulina - miały pomóc mocniej wyobrazić sobie to, co nas czeka. Pobudzić do pracy prawą półkulę. Na koniec, poprzez dialog z moją koleżanką oraz grupową dyskusję, prowadząca zaprezentowała przykładowe pytania ARTcoacha i sfery, na jakich koncentruje się podczas sesji z klientem.
Uświadomiłam sobie, jak mocno tkwimy w naszych osobistych opiniach i przekonaniach. Jak bardzo blokuje nas brak pewności siebie, asertywności, lęk przed porażką i podjęciem decyzji. Jak paraliżuje nasze działania uparte powtarzanie schematów, choć nie przynosi od lat żadnego rezultatu. Jak wiele mówimy, a jak mało robimy. To oczywiste kwestie, ale nieraz dopiero rozmowa z obcą osobą działa otrzeźwiająco na nasz umysł i przysłowiowe klapki spadają nam nagle z oczu. ARTcoach nie jest doradcą zawodowym, nie jest krytykiem sztuki. Nie powie: tego nie rób, tamto zrób, to zrób inaczej. On tylko zada pytania, a inicjatywa musi wyjść od ciebie. Odpowiadając na jego pytania, uświadamiasz sobie swoje błędy, potrzeby, trudności, możliwości. ARTcoaching uświadamia - co ważne - że nie zawsze do naszego celu musi prowadzić tylko jedna droga. Możemy dowiedzieć się, czy to, do czego dążyliśmy całymi miesiącami, a nieraz latami, jest nam w ogóle potrzebne, cokolwiek zmieni i da nam satysfakcję, dumę, radość ( o finansach już nie wspominając ). Załóżmy, przykładowo, że chcę zostać sławnym na cały świat projektantem mebli. Zaczynam regularne sesje z ARTcoachem i już po trzech miesiącach dociera do mnie, że spełnię swoje prawdziwe marzenia pracując jako... instruktor paralotniarstwa! Tak tak, moi drodzy, takie historie to ponoć w pracy ARTcoacha wcale nie rzadkość. Brzmi niewiarygodnie? A może znajomo... Niektórzy klienci Pauliny realizują swoje początkowe cele, inni modyfikują je w trakcie współpracy, a jeszcze inni zmieniają plany o 180 stopni. Bo najważniejsze, to usłyszeć wreszcie od samego siebie, czego się tak naprawdę chce ;-) Czekam na Wasze komentarze. Napiszcie, co sądzicie o ARTcoachingu i czy skorzystalibyście z niego jako twórcy. Do poczytania dla chętnych - dodatkowo: http://www.art-coaching.pl/index.php/artecoaching http://zwierciadlo.pl/psychologia/coaching-tworczosci-jak-odblokowac-potencjal http://zwierciadlo.pl/psychologia/art-coaching-uruchom-swoje-tworcze-ja |