CZYLI PIERWSZE WRAŻENIA I DYSKUSJA PANELOWA W A TAK DESIGN Nareszcie! Nie mogłam się doczekać, nerwowo przeglądałam codziennie kalendarz na lodówce. I doczekałam się. Udział w Festiwalu rozpoczęłam od rutynowego przeglądu wystaw w budynkach Łódź Art Center. Muszę nieskromnie się pochwalić, że swego czasu dołożyłam swoją "cegiełkę" do rewitalizacji obiektów położonych przy Tymienieckiego 3. Mianowicie: przez ładnych parę dni inwentaryzowałam wszystkie podsadzkowe płyty żeliwne - na terenie całego kompleksu. Paskudna robota, taka w sam raz dla studenta lub stażysty. Idziesz jak pies tropiący, z nosem przy ziemi, rysujesz i robisz zdjęcia, mierzysz, oznaczasz rodzaje płyt, na podstawie wielkości i wytłoczonego wzoru, określasz stopień zniszczenia i tak spacerujesz zgarbiony po kilkunastu tysiącach metrów kwadratowych w lodowato zimnej, zanurzonej w półmroku i grubej warstwie kurzu przestrzeni fabrycznej. Teraz wreszcie miałam okazję zobaczyć, jak budynki wyglądają po gruntownym odnowieniu. Polecam, bo aż miło spojrzeć. Nowe życie: pełno zwiedzających, kawiarnia, nastrojowe oświetlenie, miejsca do odpoczynku i pogawędek o sztuce i kulturze. Jak zwykle, nie zawiodły mnie prace studentów i młodych projektantów. Mnóstwo innowacyjności, niebanalne wykorzystanie i poszukiwanie nowej funkcji, nie tylko zgodnie z ideą recyklingu, radosne, świeże pomysły, ale też sporo poważnych, zdroworozsądkowych rozwiązań i szlachetnych zamiarów. Zdecydowanie design przez duże D, przywodzący na myśl czasy międzywojnia, gdy wręcz eksplodowała koncepcja nowatorskiej formy przemysłowej. Jedno ze stoisk oferowało możliwość udziału m.in. w zaprojektowaniu własnego przycisku do...spłuczki toaletowej! ( Przy okazji dowiedziałam się, że idea myjącego szacowne cztery litery sedesu, zrodziła się w Szwajcarii, w latach pięćdziesiątych i dopiero stamtąd powędrowała do Azji.) Najadłam się wspaniałych reklamowych krówek, obejrzałam i podotykałam intrygujące, luksusowe umywalki z nadrukowanymi wzorami, zrelaksowałam się - po kilka sekund na każdym - na meblach wypoczynkowych, pokiwałam z uznaniem głową nad grafikami prezentującymi kultowe budowle PRL-u, przeżyłam lekki szok na widok urny biodegradowalnej i uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie siebie w kurtce "antywilkowej". Próbowałam nie strącić rękawem i obiektywem nowoczesnych wzorów porcelanowych naczyń, a na dobry początek przeanalizowałam formę wskrzeszonego w całkiem udany sposób fotela. Kolejnego dnia, po ciężkiej walce z pojazdami komunikacji miejskiej i przeprawie przez wykopy i rozkopy, z ponad półgodzinnym opóźnieniem dotarłam ( chyba tylko dzięki interwencji Świętego Krzysztofa ) na wykład, a raczej dyskusję "Anatomia krzesła", zorganizowany z inicjatywy firmy NOTI oraz A TAK DESIGN. Wśród gości znaleźli się: Tomek Rygalik, Piotr Kuchciński, Krystian Kowalski, Katarzyna Okińczyc. Dowiedziałam się, jak wiele detali odgrywa istotną rolę podczas tworzenia projektu, jak złożony jest to proces i jak ważna jest analiza potrzeb, funkcji, finansów i dostępnych technologii. Szczególnie zainteresował mnie projekt pufy ROLLO, autorstwa Kasi Okińczyc. Młoda projektantka podjęła karkołomną próbę pogodzenia szlachetnej, ekskluzywnej, ale też przyjaznej formy z - pozornie - przyziemną i banalną funkcją. Zastosowała zaskakujące, tanie i innowacyjne rozwiązanie techniczne, dzięki któremu możliwa jest sprzedaż wysyłkowa i prosty oraz ekonomiczny transport mebla. Stworzyła też dwie wersje zewnętrznego pokrycia, dzięki czemu można pufę z powodzeniem wstawić zarówno do sali przedszkolnej, jak i do gabinetu prezesa. Na wystawie w Art Center widziałam, jak zachwycały się nią dzieci, podskakując sobie beztrosko, jak na gumowej piłce. Dorośli natomiast czuli ulgę i relaksowali się, bo konstrukcja doskonale pomaga odciążyć zmęczony kręgosłup. Prowadząca dyskusję próbowała pytaniami naprowadzić projektantów na odpowiedzi na pytanie o aktualne trendy w designie mebli. Oczywiście pojawiło się hasło wielozadaniowości, zróżnicowania estetycznego i do pewnego stopnia - customizacji ( brzydkie słowo, ale określenie "personalizacja" kojarzy mi się bardziej z nadrukami na koszulki w promocji z Allegro ), także animizacji ( przykład: oczy na pufie ) - w kontekście samotności i poszukiwania bratniej duszy w naszym stechnicyzowanym świecie. Ważna jest też możliwość sprzedaży internetowej, a w związku z tym - łatwy własny montaż, czy też kompaktowa, składana forma mebla. Na koniec zamieniłam kilka słów z Tomkiem Rygalikiem. Owszem próbować można, ale dostać się na staż do jego pracowni, to tak jakby doczekać... operacji nogi z NFZ-u. Pracownia ogranicza liczbę osób, ponieważ stawia na ścisłą współpracę, koncentrację na projekcie oraz jakość. "Chcemy być najlepsi, nie najwięksi". Studio w Łodzi będzie stopniowo likwidowane, na korzyść warszawskiego.
Tomek zasugerował mi, żebym ze swoimi projektami próbowała zgłaszać się - zależnie od ich rodzaju - do różnych producentów. np. z cukiernicą - do Ćmielowa, z płytkami ceramicznymi - do Paradyża. Dodał, że tak naprawdę mało jest w Polsce pracowni typu Studio Rygalik; prawdziwe "success stories" policzyć można na palcach jednej ręki, trudno się przebić na rynku, by zrealizować swoje projekty, a on sam długo pracował za grosze, a nawet za darmo. Plus liczy się mobilność. Pracujesz w całej Polsce, w Europie, na świecie. Rozmowa z Tomkiem Rygalikiem była dla mnie jednocześnie motywacją i kubłem zimnej wody wylanej za kołnierz. Zadałam sobie pytanie: czy rzeczywiście zrobiłam WSZYSTKO co w mojej mocy, by zrealizować swoje cele i marzenia, czy może tylko 50 lub 75% ? I z tym pytaniem na zakończenie Was pozostawiam ;-)
1 Komentarz
|